Home

Już udało mi się pomacać, ale oficjalnie album Łukasza Baksika „Macewy codziennego użytku”, wydany przez wyd. Czarne, trafi do sprzedaży w marcu. Jest skromny, powściągliwy, elegancko zaprojektowany przez Edgara Bąka. Cieszę się z niego bardzo, bo to domknięcie wieloletniej ciężkiej fotograficznej roboty Łukasza, starań Mike’a Urbaniaka i fundacji Uptown o kolejne wystawy, pracy z Towarzystwem „ę” nad stworzeniem mechanizmów wspierających pojedynczych ludzimi lokalne społeczności przenosić macewy z powrotem na cmentarze.

Macewy_foto

Zasmuciło mnie podczas niedawnego spotkania na ten temat w lokalu PaństwoMiasto gdy Łukasz przyznał, że spektakularnych pozytywnych przykładów po nagłośnieniu problemu nie było. Dlatego przy okazji marcowej premiery albumu chciałabym spróbować zrobić coś konkretnego, a mianowicie namówić władze dzielnicy Praga-Południe, żebyśmy wspólnie, w obywatelskiej akcji, rozebrali tę wielką pergolę w parku Szypowskiego na Gocławku i zawieźli macewy, z których została zbudowana na cmentarz Bródnowski. Może wciągniemy w to Czarka Polaka z Klubokawiarni Kicia Kocia i innych lokalnych aktywistów? Na pewno Jana Jagielskiego z ŻIH-u, który pisał już w tej sprawie pisma do burmistrza. Mam nadzieję, że się uda przekonać władze dzielnicy, że warto to zrobić razem, że to nie jest sprawa jakichś  „ich”, ale to jest nasza wspólna sprawa. I wstyd, że ciągle tak wielka konstrukcja z nagrobków stoi w publicznym miejscu w Warszawie.

 

Póki co przypominam moją rozmowę z Łukaszem Baksikiem, która ukazała się w listopadzie 2010 roku w „Dużym Formacie”, dodatku do „Gazety Wyborczej”, a teraz znalazła się w albumie.

Co stoi u ciebie na balkonie?

Łukasz Baksik: To koło szlifierskie zrobione z żydowskiego nagrobka. Widać hebrajskie inskrypcje. Wiem, wiem. Powiesz, że namawiam innych, żeby oddawali macewy ze swoich gospodarstw, a sam jedną trzymam.

Skąd się tu wzięła?

Osiem lat temu wyruszyliśmy z przyjaciółmi na majowy weekend do Lublina. Odwiedziliśmy kilkanaście miejscowości, w których szukaliśmy żydowskich cmentarzy, śladów po synagogach.

W Kazimierzu Dolnym na targu staroci stał facet, który miał rozłożone żydowskie pamiątki. Zapytał nas, czy wiemy, że macewy w czasie wojny i po niej były wykorzystywane jako przedmioty codziennego użytku. Nie mieliśmy pojęcia. Opowiedział nam, że wokół Kazimierza chłopi najczęściej brali sobie z cmentarza całą płytę nagrobną i kładli ją przy studni, żeby mieć gdzie odstawiać wiadro. Pokazał nam okrągły kamień, który był wykorzystywany jako szlifierka do ostrzenia noży, kos.

Trzy godziny później, gdy wyjeżdżaliśmy z Kazimierza, zobaczyliśmy leżący pod płotem jakiegoś gospodarstwa bardzo podobny kamień. I już wiedzieliśmy, co to jest. Kolega mówi: „Bierzemy i wiejemy”. Ja na to: „Nie, trzeba elegancko zapytać, kupić”. W domu zastaliśmy osiemnastolatkę. Zapytaliśmy, czy potrzebne jej to koło, bo zakładamy knajpę, która się Młyn nazywa, i szukamy dekoracji. Nie wiedziała, co nam daje. Puściliśmy się biegiem, wrzuciliśmy ten ważący czterdzieści, pięćdziesiąt kilogramów toczak do bagażnika i chodu. I tak to się zaczęło.

Po co zabraliście ten kamień?

To był odruch, chcieliśmy go uratować. Ale tak naprawdę nie mieliśmy pomysłu, co z nim zrobić. W Kazimierzu oprzeć o ścianę lapidarium zrobionego z macew? A jeśli ktoś go stamtąd ukradnie albo zniszczy? Może postawić na żydowskim cmentarzu? Ale na którym?

I tak wylądował u mnie na balkonie. Codziennie patrząc na niego, zastanawiałem się, co dalej. Stąd wziął się pomysł tego projektu fotograficznego.

A skąd zainteresowanie tematyką żydowską?

Z muzyki. Wpadła mi w ręce płyta Johna Zorna z zespołem Masada. Zacząłem się dowiadywać, co to jest ta Masada. Mieszkałem wtedy w Krakowie, zaprzyjaźniłem się z właścicielem księgarni na Kazimierzu. Przegadałem z nim wiele godzin, pochłaniałem książki na ten temat.

U Hrabala znalazłem takie zdanie, że dopiero na cmentarzach żydowskich zrozumiał, co się stało z wszystkimi Żydami Europy. Zacząłem fotografować cmentarze.

Jesteś zawodowym fotografem?

Nie, prowadzę firmę doradczą. Fotografowania nie chciałbym traktować jako zawodu, ale podchodzę do niego bardzo serio.

Zacząłeś od dokumentowania cmentarzy.

Tak. I choć zdawałem sobie sprawę z tego, że nagrobki z nich zniknęły, nie nurtowało mnie pytanie, co się z nimi stało. Przyszło potem, po wycieczce do Kazimierza. Dopiero wtedy informacje zaczęły mi się układać w całość.

W Pszczynie, z której pochodzę, jest cmentarz żydowski. Jako dzieciaki włóczyliśmy się tam z bratem i już wtedy zauważyłem, że giną nagrobki, że jest ich coraz mniej i mniej. To były lata dziewięćdziesiąte i wciąż się to działo.

Toczak z Kazimierza nadał kierunek twojemu projektowi. Zaczęła się detektywistyczna robota szukania macew. Jak to robiłeś?

Skontaktowałem się z Fundacją Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego i oni wskazali mi kilka lokalizacji. Później ogromną pomoc otrzymałem od Krzysztofa Bielawskiego, który prowadzi stronę internetową dokumentującą cmentarze, oraz od Jana Jagielskiego z Żydowskiego Instytutu Historycznego. Dużo tropów można znaleźć na forach internetowych.

Największe efekty daje jednak metoda bezpośrednia: znajduję w jakiejś miejscowości cmentarz, sprawdzam, ile osób liczyła tamtejsza gmina żydowska przed wojną, i już wiem, że na cmentarzu powinno być kilka tysięcy nagrobków, a nie ma ani jednego. Co się z nimi stało? Przecież nie zapadły się pod ziemię, gdzieś są. Takie podejście wymaga jednak wielkiego nakładu czasu.

I co robisz? Wypytujesz ludzi na ulicach?

Na wsi łatwiej zdobywać informacje, bo to mała społeczność. Nawet jak ludzie zapierają się, że nie wiedzą, to zawsze znajdzie się pod sklepem jakiś pijaczek, który wszystko opowie. Niewygodnymi informacjami chętniej dzielą się też napływowi. W mieście nikt nic nie wie, nawet gdzie jest cmentarz. Łatwiej też znaleźć informacje o tym, co działo się z inicjatywy władz lokalnych, w przestrzeni publicznej, znacznie trudniej o prywatnych podwórkach.

Ale teraz, po tych wszystkich doświadczeniach, gdy widzę płyty z piaskowca w określonym rozmiarze, mogę już z dużą pewnością powiedzieć, czy to macewy. Tak, to trochę detektywistyczna robota.

Jak ludzie reagują, gdy w ich gospodarstwie pojawia się chłopak z Warszawy z aparatem fotograficznym i pyta o macewy?

Ilu ludzi, tyle reakcji. Na ogół jest nieufność, podejrzliwość i strach. Za każdym razem pytam o zgodę na zrobienie zdjęć i na ogół udaje mi się ludzi przekonać.

Wiedziałem na przykład, że wiosce na Zamojszczyźnie jest człowiek, który ma schody do domu zrobione z macew. A miał podobno dwie sprawy z policją za pogonienie dziennikarzy. Byłem przygotowany na to, że nie będzie z nim łatwo. Przez dwie godziny pertraktowałem, żeby zrobić osiem zdjęć. Ale się udało. Nikt mnie nie pobił.

IMG_2505

Jak traktujesz te fotografie. Jako część projektu artystycznego? Dokument tworzony na potrzeby nauki?

Najlepsze określenie to chyba dokument, choć ten rządzi się swoimi prawami i z czysto formalnego punktu widzenia mój projekt nim nie jest. Z pewnością nie wyczerpuję tematu. Pokazuję różne sposoby zastosowania macew, ale nie pokazuję wszystkich. Do wielu, o których słyszałem, po prostu nie dotarłem. Ot choćby kamień przy studni – choć to pierwsze zastosowanie, o którym się dowiedziałem, nie udało mi się znaleźć przykładu. Słyszałem o szambie, pasie startowym lotniska, schodach. Tego u mnie nie znajdziesz.

Susan Sontag wprowadziła pojęcie fotografii zaangażowanej. To określenie najbardziej mi odpowiada.

Robię to, bo chcę pokazać, jak daleko zabrnęło zacieranie śladów kultury żydowskiej, nie tylko przez Niemców, ale i Polaków. Chcę rozpocząć debatę, zabrać w niej głos. A obraz jest czymś bardzo mocnym, nie potrzebuje nawet obszernych opisów.

Jak dokonujesz selekcji?

Tak, by pokazać jak najwięcej typów wykorzystania macew. Staram się też, żeby nie było żadnych wątpliwości. Dlatego fotografuję tylko kamienie, na których wyraźnie widać inskrypcje. Chcę, żeby zdjęcie było jak najbardziej wymowne. Zarośnięty chodnik mniej mnie pociąga niż ten w liceum ogólnokształcącym, po którym codziennie przebiegają dziesiątki dzieciaków.

Są takie przykłady? W szkołach?

W Kazimierzu jest kamienne ogrodzenie szkolnego boiska, zbudowanego w latach pięćdziesiątych na terenie żydowskiego cmentarza. Nie dość, że murek zrobiony jest z macew, to jeszcze z ziemi, która się nań osuwa, wystają kości. Makabra. Dzieciaki biegają po boisku, widzą to.

Co na to dyrektor? Rozmawiałeś z nim?

Tak ale nie widzi problemu – dla niego to oczywiste, normalne. A przecież boisko niedawno było remontowane. Była okazja, żeby coś z tym zrobić. Wmurować tabliczkę upamiętniającą pochowanych albo stworzyć jakiś program edukacyjny. Nie zrobiono nic.

A takie toczaki, jak u ciebie na balkonie? Dużo ich widziałeś?

Bardzo dużo, kilkadziesiąt. Wspomniany „kolekcjoner” z Kazimierza twierdzi, że to jego koło używane było jako żarno. Straszne. Pomyśl – do wyrobu chleba! Jak komuś może smakować taki chleb?!

Z macew zbudowane są ziemianki, krawężniki, szamba, nadproża, podmurówki pieców, bród przez rzekę. W Szczecinie jest piaskownica zrobiona z macew.

A najbardziej makabryczne przykłady?

To całe ściany budynków gospodarczych. W Zatorze niedaleko Oświęcimia, w gospodarstwie zajętym w czasie wojny przez Niemców, była obora zbudowana z macew, do dziś kawałek podwórka jest nimi wyłożony. Obecna gospodyni część z nich już raz wywiozła na cmentarz, ale ponownie zostały rozkradzione, w latach dziewięćdziesiątych. Zapytana o to, czyby się zgodziła oddać resztę, powiedziała, że bez problemu.

Przysucha – środek miasta. Obok kościół, komisariat, rynek. Cała obora zbudowana z macew, które bardzo dobrze widać. Tam już nie ma żadnego nagrobka na cmentarzu.

Wspomniałeś o piaskownicy w Szczecinie. Jak jest w dużych miastach?

To bardzo ważne pytanie. Mamy tendencję do spychania problemu na innych. To nie my, Polacy, to Niemcy. A jeśli już my, to pod przymusem, za namową, za pozwoleniem tych drugich. Zapewne tylko we wschodniej części Polski. Jeśli my i to z własnej inicjatywy, to raczej ci ze wsi, nie z miasta. Sylwia Chutnik fantastycznie ujęła to słowami bohaterki swojej książki Dzidzia: „Ludziom się wydaje, że to tylko na wsi takie rzeczy się wyprawia. Że na wojennej historii rysę na szkle robią wieśniaki, a nie miastowi. Że w mieście to Żegota, a na prowincji Jedwabne”.

Daleko nie trzeba szukać. Weźmy Warszawę. W parku Szypowskiego na Olszynce Grochowskiej, który powstał w latach pięćdziesiątych, są murki i pergole z kilkuset nagrobków. Widać na nich inskrypcje. Tak jest od lat i nikt z tym nic nie robi.

Bawiłam się tam w dzieciństwie. Nie miałam pojęcia.

Bo kto by pomyślał, że w taki sposób można użyć nagrobków?

Z jakiego są cmentarza?

Z Bródnowskiego. Widocznie znalazł się wtedy jakiś szalony budowniczy i jakiś pierwszy sekretarz, który na to pozwolił. W warszawskim zoo były klomby i krawężniki z macew. Rozebrano je wprawdzie, ale wciąż leżą na terenie ogrodu.

IMG_2508

A co sądzisz o eksponowaniu żydowskich nagrobków w muzeach?

Brak wyczucia. Może intencje są dobre – chęć upamiętnienia – ale nie tam jest ich miejsce. Miejsce macew jest na cmentarzu. Wcale by mi się nie podobało, gdyby nagrobek mojego dziadka leżał sobie w muzeum.

Chodzi mi jednak o stawianie pytań. O refleksję nad naszym społeczeństwem, historią, nad nami samymi. Odpowiedzi mniej mnie interesują, szczególnie gdy są czarno-białe. Kiedy zaczynałem pracę nad projektem, byłem przekonany, że wszystkie odpowiedzi znam i każdą sytuację jestem w stanie ocenić jednoznacznie. Im więcej zdjęć robiłem, tym mniej byłem pewien swoich opinii. Dzisiaj mam zdecydowanie więcej pytań. To trochę tak jak z fotografiami – mówimy, że są czarno-białe, a tak naprawdę najważniejsza jest w nich skala szarości.

Kiedy zaczęło się rozkradanie cmentarzy? W czasie II wojny światowej czy już wcześniej?

Gdybyś zadała mi to pytanie jakiś czas temu, tobym powiedział, że w czasie wojny. Ale ostatnio znalazłem przykład z XVII wieku. W Pakości, w tamtejszej kalwarii, kapliczka przy stacji „Drugi upadek” stoi na macewie. To część drogi krzyżowej. Symboliczne, choć to zupełnie inny wątek. Mnie interesują przede wszystkim te przykłady, które wiążą się z eksterminacją Żydów w czasie II wojny światowej.

Żydzi byli wówczas zmuszani przez Niemców do wykorzystywania macew jako budulca. Droga do obozu w Płaszowie jest nimi wybrukowana. Żydzi sami musieli ją układać. Obóz znajdował się częściowo na terenie cmentarza. To było dla nich podwójne upokorzenie.

W Krakowie Niemcy chyba szczególnie się w takim sadyzmie lubowali, bo półkoliste zwieńczenia muru getta przypominały macewy. Część tego muru się zachowała, można to zobaczyć.

Więc początkowo robili to Niemcy?

Na ogół było tak: wkraczali do jakiejś wioski czy miasteczka, przejmowali gospodarstwa, bo musieli gdzieś stacjonować, a w obejściu zastawali klepiska. Więc żeby nie grzęznąć w błocie, wykładali sobie podwórka jakimiś płytami. I bardzo często były to macewy.

W Końskich Niemcy zbudowali z macew ogromny budynek gospodarczy. W Kazimierzu Dolnym zrobili z nich chodnik wzdłuż drogi do klasztoru, który zajęło gestapo.

Co ciekawe odwracali je na ogół inskrypcjami do dołu. Może ich te hebrajskie litery denerwowały? I paradoksalnie dzięki temu macewy są świetnie zachowane. Zdarza się nawet, że przetrwały na nich kolorowe polichromie.

A Polacy?

Polacy przede wszystkim do dziś po nich chodzą. Wykorzystywali macewy już w trakcie wojny, gdy Żydzi znikali z miasteczek, krótko po wojnie i jeszcze wiele, wiele lat po niej. Dziwi mnie to rozkradanie cmentarzy. Nie tylko dlatego że piaskowiec, z którego na ogół zrobione są macewy, jest słabym materiałem budowlanym. Przecież cmentarz to również dla Polaków, katolików, rzecz święta. Oburzamy się, gdy ktoś zdewastuje Cmentarz Orląt Lwowskich, przewróci nagrobek albo krzyż. A w kwestii żydowskich nekropolii jesteśmy zupełnie znieczuleni.

Księża mogliby dużo w tej sprawie zrobić. Uwrażliwić.

Zdarza się to niezwykle rzadko. Ale czego się spodziewać, gdy na przykład mur cmentarza katolickiego w Boćkach uzupełniony jest macewami, a ksiądz tłumaczy, że to po to, żeby je uratować. Niedaleko Białegostoku znalazłem nagrobek zrobiony z macewy, do której doklejono krzyż, a hebrajskie litery próbowano nieudolnie zamienić na polskie znaki graficzne. Między nimi jest napis: „Stanisław… prosi o Zdrowaś Mario”.

Konserwator zabytków z Kazimierza mówił mi, że tamtejsi zakonnicy wcale nie chcieli oddać macew, z których był ułożony chodnik prowadzący do klasztoru. Płyty udało się wydobyć dopiero po długich pertraktacjach. Zakonnicy przyzwyczaili się, że już nie chodzą po błocie, tylko po wybrukowanym chodniku. A że z macew? To trudno. Przecież to nie my zrobiliśmy, to Niemcy w trakcie wojny, my tylko po tym chodzimy. Zakonnicy mają w klasztorze salkę muzealną, w której eksponują teraz fragmenty macew z rozebranej drogi.

Ludzie do dziś chodzą po drogach zrobionych z macew. Nie przeszkadza im to? Nie wierzę, że nie wiedzą, z czego mają zrobiony chodnik.

Uwłaczałbym ich inteligencji, gdybym tak myślał. Oczywiście, że wiedzą. Czy nie przeszkadza im, że mają płot albo żarno z nagrobka? Może to znieczulica. Łatwo było pójść i ukraść, zwłaszcza, że PRL-owskie władze dawały na to przyzwolenie, przymykały oko. A teraz ludzie boją się z tym wychylić, nie wiedzą, co zrobić.

Czy to przejaw antysemityzmu? Profanowanie z premedytacją żydowskiego cmentarza? Zacieranie niewygodnej historii? Tego nie wiem. Nie jest tak, że cmentarze żydowskie były niszczone tylko w Polsce, bo takie rzeczy działy się w całej Europie. W dodatku nagrobki rozkradano również z cmentarzy ewangelickich, prawosławnych, niemieckich, łemkowskich. Mnie jednak najbardziej dotyka i obchodzi to, co dzieje się tutaj, na naszym wybrukowanym macewami podwórku.

Są jakieś pozytywne przykłady zwiastujące zmianę w myśleniu?

Jest mnóstwo inicjatyw lokalnych. W Kazimierzu dyrektor Muzeum Przyrodniczego Jerzy Żurawski, zainteresował się tym problemem i już w latach osiemdziesiątych powstało piękne lapidarium. Nie było na takie rzeczy pieniędzy, więc ludzie dobrej woli pomogli za darmo.

Niedawno w Grodzisku Mazowieckim odzyskano kilka macew, którymi wybrukowane było podwórko. Do parafii w Sobieniach-Jeziorach w Mazowieckiem przyszedł nowy ksiądz, któremu – w odróżnieniu od jego poprzednika – zaczęły przeszkadzać macewy na podwórku parafii. Grupa zapaleńców pomogła mu je przenieść na cmentarz. W mojej Pszczynie jest licealista, który sam z własnej inicjatywy porządkuje cmentarz. W Bochni pod Krakowem jest człowiek, który traktuje to jako swój obowiązek, bo w czasie wojny ukrywał się na żydowskim cmentarzu. To idée fixe jego życia, jest tam codziennie. I cmentarz jest pięknie utrzymany, nie ma wandalizmu.

A co ty chcesz w tej sprawie zrobić?

Marzy mi się, żeby macewy po prostu wróciły tam, skąd zostały skradzione. Chciałbym, żeby przy okazji mojego projektu rozległ się głos oskarżycielski. Ale nie w stosunku do konkretnych osób. Łatwo z ludzi zrobić bohaterów, równie łatwo – skończonych drani.

Wydaje mi się, że podstawowym problemem jest brak szerokiej wiedzy na temat tego, co się z macewami wydarzyło i idący za tym brak wrażliwości. Chciałbym, żeby doszło do debaty, która tę sytuację zmieni.

To jest do zrobienia?

Uważam, że tak. Będą przypadki wymagające większych nakładów finansowych, jak rozebranie obory, z której ktoś korzysta, i zbudowanie mu nowej. Ale bardzo często potrzeba tylko dobrej woli. Wystarczyłoby na przykład, by władze lokalne, remontując drogi, zachowywały stary budulec i dawały go ludziom do brukowania podwórek w zamian za macewy.

Co zrobisz ze swoim kamieniem z balkonu?

Chciałbym to koło wtopić w macewę zrobioną od nowa, ze stali albo z pleksi, i ustawić tam, skąd ona pochodzi. Z tabliczką informacyjną. Żeby zwrócić uwagę na problem. Tak zrobię.

Dodaj komentarz